Mamy mnóstwo pomysłów, które wyskakują jak piłeczki z naszych głów.
Że może zrobić jakiś kurs online…
Albo jakieś podcasty zacząć tworzyć…
A może zacząć nagrywać video?
Albo jeszcze może zrobić retreat jakiś wyjazdowy dla klientów…
Albo tę książkę w końcu napisać…
No i za Facebook się wreszcie wziąć…
I tak dalej.
Co zrobić z tą produkcją idei na biznes? Na to, jak go rozwinąć, jak dotrzeć do swoich klientów, jakie produkty jeszcze można by stworzyć itd.
Z jednej strony – super, że mamy pomysły, że jesteśmy kreatywne. Z drugiej – mnogość pomysłów może zamęczyć człowieka. Ja przez lata pozwalałam się im zamęczać. Wyglądało to tak, że spontanicznie wskakiwałam w kolejny genialny pomysł i zaczynałam go naprędce realizować. Potem okazywało się, że mam za wiele projektów na blacie biurka, za mało czasu i siły. Albo że ten pomysł wcale nie taki genialny. Albo że nie na ten czas. Albo w ogóle nie pasuje do mojego biznesu. A godziny na realizację już poszły…
Teraz robię to inaczej. Nie pozwalam się szarpać moim pomysłom. Owszem, nadal realizuję się kreatywnie w moim biznesie, ale robię to z głową i dbałością o siebie. I taką właśnie mądrością, z wiekiem przychodzącą, chcę się z Tobą podzielić.
PS. Kiedyś coś podobnego zrobiłam z książkami. Jestem czytoholiczką i w mojej bibliotece jest mnóstwo zakupionych za spore pieniądze albo tylko zaczętych, albo zupełnie nietkniętych książek. W pewnym momencie postanowiłam przestać je kolekcjonować, bo zabierają mi nie tylko przestrzeń i pieniądze, ale też obciążają umysł jako nieskończone zadania. Po prostu nie kupuję w momencie zachwytu ideą danej książki. Zamiast tego mam listę w telefonie i tam dopisuję kolejne tytuły. 95% z nich nigdy nie zostało i nie zostanie zakupionych.
I dobrze. I tak mam co czytać.
Po pierwsze mam plan na swój biznes. Plan nadrzędny, przemyślany, oparty o rzeczywistość. Wiem z góry, co i kiedy mam robić, żeby się biznes rozwijał, obsługiwał szczęśliwych klientów i funkcjonował płynnie. Roczny plan produktów i działań związanych z ich sprzedażą i realizacją to absolutna podstawa. Co wcale nie oznacza, że jestem w biznesie sztywniarą, owszem, mam sporo miejsca na “nieoczekiwane”.
Nieoczekiwane, czyli nowe pomysły na biznes, produkty, sposoby dotarcia do odbiorców są mile widziane, traktowane z wdzięcznością, że się pojawiają, ale… staram się nie wskakiwać w nie od razu. Wszystkie nowe pomysły wskakują w przeznaczone do tego miejsca, tzw. tymczasowe przechowalnie. U mnie to:
- zeszyt do notatek biznesowych (i nie tylko), w którym jedna z zakładek to “Pomysły”
- telefon, gdzie mam folder w notatkach zatytułowany “Genialne pomysły”
- komputer, gdzie w Asanie (aplikacja do zarządzania projektami) mam zawsze otwarty projekt “Pomysły”.
Wszystkie moje “genialne pomysły” lądują w nośniku, który mam aktualnie pod ręką. Raz w tygodniu są przeglądane i kumulowane w jednym miejscu – w Asanie na kompie.
A potem w poczekalni czekają na swoją kolejkę do przeglądu i oceny, czy w to wchodzę, kiedy i jak. Robię to zazwyczaj raz w miesiącu. I wtedy właśnie dzieją się ciekawe rzeczy.
Okazuje się, że niektóre były tak genialne, wręcz nie wiadomo już, o co mi szło. Inne są za bardzo odjechane od mojego biznesu. Niektóre są świetne i warto im się przyjrzeć bliżej i postanowić, kiedy byłby na nie dobry czas. A bardzo niewiele z nich, te naprawdę wyjątkowe i ten niezaburzające mi rytmu pracy są realizowane od razu.
I tak tworzę przemyślany biznes, który służy dobrze mi i moim klientom. I cieszę się spokojem wewnętrznym, a to – jak na właścicielkę biznesu – bardzo dużo.